W niedzielę, 17 stycznia 2016 roku świętowaliśmy zewnętrzną uroczystość św. Pawła Pierwszego Pustelnika. Z tej okazji zaprosiliśmy do naszej parafii o. Sebastiana Mateckiego, paulina z Jasnej Góry, który przewodniczył Eucharystii i wygłosił Słowo Boże. Udało się nam również nagrać krótki wywiad, w którym o. Sebastian podzielił się swoim doświadczeniem życia pustelniczego. Przedstawiamy poniżej jego treść:
Ojcze Sebastianie, co to znaczy dla Ojca być pustelnikiem?
Myślę że mało kto z nas paulinów wstępując do Zakonu zdaje sobie sprawę, że jest to zakon o tradycji i korzeniach iście pustelniczych, że św. Paweł Pierwszy Pustelnik jest patronem i niejako wyznacza naszą drogę kierując na dzisiejszą pustynię. Właśnie, co to znaczy być pustelnikiem? Może młodzi ojcowie czy bracia, którzy brali udział w rekolekcjach powołaniowych mieli większą świadomość Zakonu, jego korzeni i powołania, ja przyszedłem „z marszu”, nie znając Paulinów, niemniej jednak wiadomo, że w trakcie zapoznając się z duchowością, wchodząc i akceptując tę rzeczywistość, składając śluby, wiedziałem na co się decyduję. Rzeczywiście duchowość nasza paulińska jest specyficzna, pustelnicze korzenie muszą pozostać, gdyż jest to charyzmat Zakonu, inne rzeczy zostały dodane czy wymuszone – można tak rzec – przez konkretne sytuacje i wydarzenia. Z drugiej strony otwarcie na znaki czasu, na potrzeby Kościoła świętego sprawiało, że pustelnicy nie byli całkowicie wyobcowani, może fizycznie tak, lecz nie duchowo i mentalnie. Św. Paweł Pierwszy Pustelnik pytał św. Antoniego o to co się w świecie dzieje i na pewno wiele się za świat modlił. Ojciec św. Jan Paweł II przypominając o życiu zakonnym, o charyzmatach, o poszczególnych wspólnotach a szczególnie mówiąc o życiu klauzurowym powiedział jak wielka jest wartość życia zamkniętego, jak duży ma wpływ na dźwiganie świata, na jego kondycję duchową. Co to znaczy dla mnie być pustelnikiem? Przez 35 lat obecności w zakonie doświadcza się tej pustyni, do niej się też dojrzewa. Człowiek będąc w nowicjacie, później w latach klerykatu cieszy się bardzo tym początkiem. I ja cieszyłem się chłonąc te początki życia zakonnego. Odczuwałem je jako całkowicie nową formę na którą przystałem i która stała się dla mnie formą mojego życia, realizacji powołania. Później różne posługi do których byłem powoływany, kontynuacja studiów w Warszawie i praca duszpasterska, wreszcie seminarium i bycie prefektem a teraz od kilkunastu lat praca na Jasnej Górze, to wszystko formuje i stawia różne wymogi do bycia pustelnikiem. Przede wszystkim staram się wykorzystać na ile można ten czas, który jest nam dany na własność, jako dar Boży, którym dysponuję dla siebie poza wspólnymi zajęciami czy modlitwą, żeby był dobrze rozdysponowany na modlitwę osobistą i studium. To jest istotne. Cieszy mnie taka okazja jak ta, że korzystając z odpoczynku mogę zażyć tej małej pustyni w Łukęcinie, oderwany od jasnogórskich tłumów, z którymi spotykam się na co dzień. Jest to cudowna sytuacja, gdy można właśnie tu całymi dniami nie spotykając człowieka, modląc się doświadczyć obecności Boga w pięknie przyrody, na które jestem bardzo wrażliwy patrząc na morze, spacerując po lesie. To jest też przeżywaniem mojej pustyni. Bywa i czasem pustynia trudna, która jest zmaganiem człowieka z samym sobą. Jest to nieraz trud wewnętrznej walki, bo w kontaktach z ludźmi nie zawsze wszystko idzie gładko. Dochodzi do tego pustynia w formie takich czy innych dolegliwości, chociażby nawet zdrowotnych, gdy czasem coś nam dolega. To są rzeczy, w których trzeba się zmagać i myślę, że warto je wykorzystywać, jako formę naszej pustyni, tak to osobiście odbieram. Nawet ten wyjazd do Łukęcina zaczął się łamać z powodu spraw zdrowotnych. Powierzyłem się Panu Bogu i powiedziałem sobie, że skoro mam mówić o pustyni to było by dobrym przypomnieniem, gdybym na tę pustynię się udał. I jestem dziś tutaj. A więc oddawanie Panu Bogu siebie, to jest sedno przeżywania pustyni w różnych doświadczeniach życia. Jak się udaje? Różnie, ale do tego staram się dążyć.
Da się na Jasnej Górze, wśród tych wszystkich tłumów, pielgrzymów być pustelnikiem?
Tak, da się. Widzę, że tam człowiek bardzo tęskni do takiej pustelni i chętnie się zamyka, nie dla świętego spokoju, ale by przygotować homilię czy odmówić modlitwy, które pragnie w cichości zanosić do Pana Boga. Ten czas spotkania z ludźmi, jest dla nas jakimś zbudowaniem, bo ludzie, którzy się modlą, którzy przychodzą do spowiedzi, te tłumy męczą, ale też nakręcają człowieka pozytywnie, dobrze. Później jednak przychodzi moment, że ucieka się chętnie do swojej celi, nie żeby pielęgnować i uwielbiać święty spokój, tylko żeby mieć ten czas dla Pana Boga, dla siebie, dla bliźniego na modlitwie. Myślę, że można się tam świetnie w tym odnaleźć, czuje się potrzebę bycia dla ludzi, ale też możliwość, żeby w ciszy i samotności, w klauzurowym, zamkniętym życiu spotkać się z Panem Bogiem i z Nim pogadać.
Ktoś kiedyś powiedział mi, że Matka Boża Jasnogórska przeszkodziła nam w tym charyzmacie pustelniczym, zgadza się z tym Ojciec?
Myślę, że nie jest to do końca prawdą, zależy, co kto rozumie przez charyzmat pustelniczy. Owszem, jeżeli ktoś by chciał całkowicie się zamknąć i myśleć, że miałby to być Zakon zamknięty jak kameduli czy trapiści, może rzeczywiście jest to wtedy przeszkoda. Myślę jednak, że warto spojrzeć na potrzeby świata, potrzeby ludzi, bo to dla nich my jesteśmy, jesteśmy do posługi. Dobre wykorzystanie tego cichego skrawka mojego dnia będzie później owocowało radością z tego, że mogę posłużyć ludziom. Ktoś mówił, że kameduli w niektórych swoich odłamach mają taką formę działania, że idą na pustelnię, żeby tam się przygotowywać do życia czynnego. Prowadzą uniwersytety, spełniają się naukowo a pustelnia jest pewnym etapem przygotowania czy naładowania się, swego serca i umysłu treściami Bożymi. Dlatego uważam, że było by to patrzenie egoistyczne, powinniśmy się raczej cieszyć z tego, że Matka Boża przez Jasną Górę czy inne sanktuaria daje nam ludzi, że możemy im służyć, bo więcej jest radości w czynnej służbie drugiemu człowiekowi. Myślę, że czyste pustelnictwo jest bardzo trudne, ilu z nas by w nim wytrwało? Nie wiem. Natomiast duszpasterstwo zawsze bardzo pociąga a jedno z drugim da się pogodzić. Wieki istnienia naszego Zakonu tego dowodzą i z drugiej strony jest to też wola Kościoła, której powinniśmy słuchać. Cóż, jesteśmy tylko narzędziami w rękach Kościoła, małym ogniwkiem i dlatego powinno się szerzej na to spoglądać.
Pustynia – jak mówił Ojciec – jest miejscem spotkania z Bogiem. Czy ludzie w dzisiejszym zgiełku hałasie, zabieganiu mogą wyjść na pustynię?
Myślę, że powinni szukać, dużo zależy od dobrego ustawienia, nastawienia, żeby się troszeczkę oderwać. Czy to cała rodzina czy pojedyncze osoby, które nieraz są zabiegane mogą sobie taki czas zorganizować. Potrzeba bowiem zdystansowania się od świata, od codzienności, potrzeba wyjazdu, udać się na jakieś dobre rekolekcje, które są dzisiaj organizowane również dla całych rodzin, dla osób pojedynczych, w różnych formach. Coraz modniejsze – jeśli można tak powiedzieć – staje się przebywanie w klasztorach, w miejscach modlitwy a nawet pielgrzymowanie. To jest bardzo istotne, bo człowiek musi znaleźć czas dla siebie, nie może uciec przed samym sobą. Ludzie nieraz boją się prawdy o sobie i wolą włączyć telewizor, szukając takich czy innych atrakcji by zagłuszyć prawdę o sobie i wewnętrzny głód. Tego nie da się zrobić, powinno się dać sobie troszeczkę czasu, zluzować. Wiadomo, że na co dzień jest mnóstwo pracy, ale przychodzi niedziela czy jakiś czas w roku i to jest piękne, że ludzie potrafią nawet urlop czy jego część poświęcić na wyjście na pustynię. Spójrzmy chociażby na piesze pielgrzymki, dwa – trzy tygodnie urlopu w drodze, to też jest pewne doświadczenie pustyni, bo chociaż w wielkim tłumie, to jednak zmaganie z samym sobą, z trudnościami, gdzie jestem nastawiony na Pana Boga i modlitwę, w której inni mi trochę pomagają, bo są obecni przewodnicy duchowi. Jest to też pewna forma poszukiwania Pana Boga na pustyni, nie mówiąc o tym, że nieraz się idzie przez piękne przypominające pustynię tereny, jak pola, lasy czy piachy. Jest więc dużo możliwości, lecz ludzie nie umieją do końca ich wykorzystać, spożytkować. Myślę, że takim skrawkiem pustyni jest codzienne wyciszenie. Rozmawiam z rodzinami, które dają świadectwo, że wieczorami mają czas na refleksję, na Słowo Boże, na to, żeby wyciszyć się. Są rodziny, które świadomie zrezygnowały z telewizora, radia i unikają tych rzeczy, na korzyść czasu, którego pożeraczami są właśnie te środki medialne, a które często wiele nie wnoszą i nie zmieniają na plus, natomiast spotkanie z Bogiem w Jego Słowie, spotkanie w modlitwie, również znalezienie trochę więcej czasu dla siebie nawzajem to coś ważnego i jest kwestią naszego ustawienia hierarchii wartości, co jest w życiu ważne a co ważniejsze.
Dlaczego ludzie boją się samotności?
Samotność jest trudna, jeżeli człowiek nie umie jej zagospodarować najważniejszą treścią. Dla nas jest rzeczą wiadomą, że człowiek został stworzony przez Boga i do tego Boga – chce czy nie – jakoś dąży. Najbardziej to się boją chyba ci, którzy nie są w porządku w swoim sumieniu – nie mówię o pogmatwaniu czy jakiś wielkich grzechach – tylko gdzieś coś nie jest ustawione na właściwych drogach, na właściwym kanale i wtedy człowiek gmatwa się, szuka, nie wie jaką drogą iść. Natomiast, gdy przychodzi moment jakiegoś oświecenia przez łaskę Bożą, Ducha Świętego, podpowiedź kogoś z boku, jakaś zbożna myśl czy wewnętrzna tęsknota, zaczynają sami szukać, bo widzą, że czegoś naprawdę istotnego w życiu im brakuje, są niezadowoleni, niespełnieni. Odnalezienie życia z Panem Bogiem, odnalezienie życia w łasce, życia sakramentalnego staje się dla nich źródłem radości, ale dzieje się to przez wejście w prawdę o samym sobie, o swojej słabości i grzeszności. Człowiek dzisiejszy z jednej strony bardzo chce mieć jakieś oparcie w kimś lub w czymś i dlatego albo Panu Bogu oddaje pokłon albo pieniądzom, których nazbierał wiele i to się staje dla niego bóstwem. Człowiek chce mieć oparcie, jakiś fundament, natomiast nie lubi takich autorytetów, które go pouczają, nastają na niego, korygują, bo chce być wolny i niezależny. Ta niezależność jest niebezpieczna, bo sprawia, że człowiek stwarza sobie swoje bóstwa, którym oddaje cześć. Mimo, że jest niezależny, bo mu się dobrze wiedzie, bo idzie wszystko dobrze, w pewnym momencie coś w nim pęka i widzi, że nawet te nagromadzone pieniądze, te dobra nie tylko materialne, lecz intelektualne czy pozyskane stanowiska niewiele znaczą. Jeżeli w tym wszystkim nie ma Boga, nie ma łaski Bożej, nie ma miłości drugiego człowieka, takiej prawdziwej, pięknej, owocnej, to człowiek odkrywa, że jest pusty i zaczyna szukać. To też są pustynie ludzkie, ugory serc, które jak ta spękana ziemia wyje i czeka, żeby kropla rosy spadła, tak jak śpiewamy w tej pieśni: „niebiosa spuście rosę, niech ziemia się otworzy i zrodzi Zbawiciela”. Bez Pana Boga, bez Chrystusa, bez Zbawiciela człowiek jest pusty i często boi się prawdy o sobie, swojej grzeszności, słabości, nieraz woli zostawić to, zagłuszyć, odłożyć. Ludzie sami mówią, że długo zwlekają z rozmową, ze spowiedzią, bo się bali, nie tyle spowiedzi, lecz wejścia w swoje życie i zanurzenia się w tym wszystkim, co tam się dzieje. Nie są to nieraz jakieś wielkie sprawy czy zbrodnie, tylko po prostu to oddalenie, nijakość życia, bezideowość, a tu potrzeba Panu Bogu dać wejść w swoje serce i pozwolić Mu tam zamieszkać, niech porządkuje, niech tam zagości, bo On sam będzie wiedział najlepiej jak urządzić nasze życie. My dajmy Mu dostęp do siebie.
Jaka jest według Ojca różnica między dobrą a złą samotnością?
To są dwie różne samotności. Samotność dobra jest bardzo potrzebna człowiekowi. Rozmawiałem wiele razy z moim kierownikiem duchowym, który przez prawie 40 lat był sam na parafii. Nie miał gospodyni, ja byłem organistą, przyjeżdżałem na sobotę i niedzielę, czasem na ślub. Mogę zaświadczyć, że jego życie było spełnione, myśmy tę jego samotność podziwiali, bo była naprawdę dobrze zagospodarowana, czym? Modlitwą, pracą, poszukiwaniem intelektualnym, był to człowiek wiecznie szukający i oczytany w sprawach Bożych, teologicznych, historii, filozofii. Nade wszystko umiał te treści przeżuwać, myśleć o nich. Nie było u niego telewizora i radia, lecz rozmowa i czas dla drugiego człowieka, który przychodził. On sam wiele razy mówił o tej samotności, że jest bardzo twórcza wtedy, kiedy jest w niej Bóg , kiedy jest pokój. Człowiek wie co z nią zrobić i nie czuje się samotny, widzi że ta samotność jest błogosławieństwem. Samotność bywa trudnym stanem, wręcz przekleństwem, jak to ktoś powiedział, że „samotność w negatywnym znaczeniu to piekło, brak relacji do Pana Boga, do drugiego człowieka, zamknięcie”. Każdy człowiek jest istotą społeczną i ogólnie powinien być otwarty na relacje a w samotności tych relacji brakuje. Zbudowane są one na miłości, więc jak nie ma miłości, jak człowiek zamyka się w sobie, kiedy jego samotność staje się egoistyczna, nastawiona na wykorzystanie czasu tylko dla siebie, to człowiek zagrzebie się w samym sobie. Najgorsze jest to obracanie się w samym sobie. To jest bardzo niebezpieczna samotność i ona zamyka człowieka, wyizolowuje, tak że człowiek nieraz w ogóle traci sens życia. Bywają też przykre samotności, narzucone przez warunki, na przykład pomyślmy o ludziach, którzy są samotni ze względu na to, że nie mają nikogo, bo wszyscy poumierali, nie mają rodziny. Bardzo przykra jest samotność, gdy zawiodła miłość najbliższych, gdy na przykład dzieci nie interesują się starszymi rodzicami, którzy są zdani na własny los. To jest straszne, grzech wołający o pomstę do nieba. Wiem jakim ta samotność może być przykrym doświadczeniem, chociaż ci starsi ludzie często modlą się za swoje dzieci i mówią: „no cóż”, czasem nawet starają się je usprawiedliwiać, ale to jest bardzo trudna sytuacja. Generalnie rzecz ujmując mamy dwie samotności: dobrą, która jest dobrze zagospodarowana, ze świadomością, że może mnie ona rozwijać i uzdalniać do służby dla Pana Boga, dla innych; druga bardzo zamknięta w sobie, niebezpieczna, samotność beznadziejna. Podobnie jak z ciszą. Jest cisza dobra, wspaniała, w której słyszymy jak przemawia niebo, jak fale grają swoją melodię, ptaki śpiewają. A jest taka cisza, że w uszach dzwoni, która przeszywa człowieka lękiem, nieufnością, można ją porównać do samotności beznadziejnej. Warto w momentach, gdy przychodzą chwile trudne, momenty osamotnienia – bo nic nie idzie łatwo – narzucić sobie pewien sposób bycia. Jak patrzymy na naszego św. Pawła Pierwszego Pustelnika, to nie było tak, że on sobie wyszedł na pustynię wyposażony w kuchenkę czy szafę z ciuchami i tam mógł sobie życie urządzać, nie, to było zmaganie się, zdanie się na Pana Boga, uczenie się przez wiele lat tego sposobu życia. Żeby zostać w perspektywie pustyni i zaakceptować ten stan a jednocześnie żeby to przeżyć trzeba było naprawdę wiele wysiłku. Jak to śpiewamy w hymnie na pawełki: „służbą się nie nużył”, czyli na pewno wiele pracował, służył Bogu i człowiekowi modlitwą, tym czego nauczył się na pustyni. Dlatego ważne jest to dobre zagospodarowanie czasu, swojego życia i serca, żeby człowiek umiał w to wprowadzać najświętsze wartości: od Pana Boga i Ewangelii poprzez to co niesie z sobą Bóg i wszystkie wartości jakie wplata On w nasze życie, jakimi nas obdarza.